– Tak tylko myślę – powiedział, kiedy skręcaliśmy w jedną z tych wąskich uliczek o pokrętnej perspektywie – że jeżeli śni ci się jakaś postać, i ona jest jak żywa w tym śnie, to może ona jest żywa; i może jeśli potem się obudzisz i o niej zapomnisz, to tak jakby coś umarło. Ktoś. Jakby ktoś umarł.
Sobotnie przedpołudnie wydawało się stworzone na leniwą rozmowę o snach. Było ciepło, ale nie upalnie, niebo promieniowało nasyconym kobaltem. Turyści dreptali meandrami Starego Miasta, mijali nas, pokazując sobie palcem detale na fasadach zabytkowych kamienic. Słońce odbijało się w oknach mieszkań, mrużyło nam oczy.
– A jeśli nie zapomnę, to przeżyje? – pytałam półżartem. – Wierzysz w życie po śnie?
Słońce mnie oślepiało, nie mogłam zajrzeć mu w twarz. Ale wiedziałam, że nie podejmie żartu, bo jego głos był poważny, jakby chodziło o rzecz najwyższej wagi.
– Pamiętanie wymaga pewnego wysiłku – powiedział ze smutkiem. – Więcej, niż większość ludzi zwykle podejmuje. A wiesz, tak niewiele potrzeba, narysować, albo zapisać…
– Będę rysować i zapisywać, jeśli to takie istotne. Tylko szkoda, że nic godnego uwagi nie śni mi się zazwyczaj. Żadne warte zapamiętania zjawiska, rozumiesz, trzygłowe bestie ani aniołowie z przesłaniem. Nic z tych rzeczy.
– Każdy jest godny uwagi – odparł namaszczonym tonem kaznodziei. – Pomyśl, siedzą gdzieś tam w twojej głowie, niepewni swego losu, świadomi tego, że mają tylko jedną szansę na milion przeżyć swoje życie w twoim śnie. Jeśli im nie podasz ręki, ich życie będzie krótkie, jakby go wcale nie było.
– Dlaczego to takie waż… – mój głos utonął w niespodziewanym, zwielokrotnionym dziecięcym szczebiocie. Naprzeciw nam szła kobieta z pękiem sznurków w garści, ponad jej głową mienił się wielobarwny pęk balonów; za nią biegły rozkrzyczane dzieci. Przeszliśmy między nimi, ktoś potrącił baloniarkę, krzyknęła, balony się rozproszyły, otoczyły nas, metaliczny wielokolorowy blask. Zniknęliśmy sobie z oczu i nie odnaleźliśmy się więcej, bo nagle się przebudziłam.
Oni mają głos: